Wyrwany za biel linii.
Przenikasz warstwę swetra.
Mylą się tory i konie.
Myli się dżokej przynęta.
Poprzeczne rogi kopert.
Pienią się śliną pod klejem.
Popiół znów się czerwieni.
Czuję wytarty rzemień.
Stojąc odmawiasz przestrzeni.
Źrenice zasysasz spojrzeniem.
Galop urywa się dalej,
pod szyją tuż po lewej.
Przejdziesz przeze mnie.
Zapłaczesz.
Dogasisz ogarki.
Nie podlejesz kwiatów.
Nie ma.
Jej.
Tylko wstęga kropel.
Ot kolejna chłosta; matki erozji...
Najnowsze komentarze