Siedzimy, w autobusie pędzącym przez deszcz
który oblewa nas dookoła, dudniąc miłą kakofonią
szarego miasta.
Co jakiś czas, mijamy samochody, pełne samotnych ludzi,
tylko my jedziemy autobusem, jedyni pasażerowie
tej żółtej machiny, słychać motor zapuszczany
wyje co chwilę, swoje katharsis – odrodzenie.
Mijamy puste przystanki, milcząc, za razem mówiąc bezgłośnie
nasze problemy, zmieniamy w przenośnie
jedziemy lecz nasze usta spoczywają puste, rozbijemy się,
sercem bijemy do gwiazd, lecz nie oczekujemy zbawienia
sercem czujemy nasze dusze, wymieniamy spostrzeżenia
krótkimi zrywami, mrugnięciami oczu.
Moja ręka powoli gładzi twą nogę, masuje dookoła
wyobrażając sobie że dotykam nogi afrodyty
uświadamiam sobie że po niej zostały tylko rzeźby,
więc gładzę twą nogę, jak na posąg przystało
niczym biały marmur, skryty za dzikimi pnączami
które rozpuścił ojciec czasu, piękno niczym tylko ty.
Najnowsze komentarze