I
Spałem, marzyłem o niej, wiedziałem że przyjdzie by zabrać mnie
unikałem swego odbicia, w lustrze przepowiedni
Mówili mi wybrańcze przez boga zesłany, lecz ja nie wierzyłem w ich słowa, nie chciałem, do czasu.
Przyszło do mnie wezwanie od lorda Bonericka miałem wyruszyć na zachód gdzie słońce pierwsze daje promienie, gdzie tęcza widzi swe mienie, gdzie kobiety wstydu nie znają, by odszukać ciebie
spokojną... śmierć
II
Lecz sumienie nie pozwalało poczuć spokoju dreszcz, gdy zamykałem oczy zawsze przypominała mi się ona, w jej objęcia ma postać wtulona, patrzyła na mnie bez oczu wzrokiem tuląc się do jej żeber obrośniętych kości patrzyłem, płakałem, marzyłem, umierałem, cieszyłem się.
Nagle obudzony głośnym prychnięciem konia, zrozumiałem, to tylko marzenia. Więc w drogę rzekłem do kaila , słuchając szumu wody płynącej daleko, zastanawiałem się czy dobędę jeszcze miecza? Zginę jak prawdziwy człowiek, w ogniu walki z którego się zrodziłem, z walki dobra ze złem gdzie powstaliśmy my którzy wolni wybór mają, a zatem....
III
Powóz stanął po 7 dniach podróży, ujrzałem karczmę o nazwie zwiędniętej róży, wstałem chwiejnym krokiem, jak po przespaniu dnia lub pięciu, śniłem znów, wszedłem do karczmy wnet powitały mnie śmiech, hałas dochodzący od stolików gdzie pełno było ludzi, pół ludzi, harpi i ta krew, przypomniałaś mi się zatrzymałem rękę na rękojeści miecza, wolno podszedłem do lady prosząc o piwo, było zimne,pieniste lecz bez smaku, zdobyłem się na zerknięcie na jedną z harpii która kusiła swoimi piersiami spragnionego rycerza, poszedł, krzyk, cisza rozległa się, ludzie dalej upajali mózgi, zataczali się, wyszedłem kail już kończył rzekłem, tym razem ja poprowadzę a ty chłopcze śpij, odetchnął z ulgą a konie? Cóż, przeraziły się...
IV
O poranku 9 dnia wrzask wron rozciął spokojne niebo, spojrzałem do tyłu kail juz dzierżył swego kirata w dłoni, spokojnie to tylko elfy, znowu polują na wrony. Czemu? Wieżą że jedna wrona to 1 rok dalszego życia, schowaj broń. Ale.. Powiedziałem schowaj wojny już nie ma...Ehh walka o gorę Sarin najpiękniejsza, największa, najkrwawsza, zwycięska, wyobrażasz to sobie ? 10 Tysięcy ludzkich mieczy, kusz,włóczni, przeciw 15 tysiącom elfickich łuków i krasnoludzkich młotów i toporów, jak fale morza połyskiwaliśmy w pełnym słońcu, niczym rzeka złota,stali i oczu przemocy , trwaliśmy tak niewielu przeżyło a właściwie jeden... Ja.
V
Gdy dojechaliśmy do przedostatniego przystanku, powitano nas jak by się tego spodziewano po mieście rabusiów znane jako vixa unikane jak ogień poszukiwane przez wielu, okupowane przez króli w końcu zrozumieli, wynieśli się, a cech złodziejski rozrósł się jak szarańcza, to miasto obszarpane, brudne, piękne, o tym właśnie marzyłem. Kail możesz już wracać, tutaj wysiadam,weź mój ekwipunek wszystko prócz ubrania, miecza i odrobiny złota, zostaje tutaj Królowi powiedz że dotarłem na miejsce spoczynku...
VI
następnego dnia zbudził mnie pisk świni, pomyślałem znowu w wojsku, nie tym razem przeszedłem się do karczmy była pusta, podszedłem do barmana i spytałem jest robota? NIE... No niestety wychodząc tak jakby mimowolnie rzuciłem złotego ark'a na ladę. W wejściu stanęło dwóch osiłków o przygłupim wyrazie twarzy, długo mi nie zajeli czasu, poszedłem dalej, tym razem wstąpiłem do motelu wydałem trochę i poszedłem spać.
Znów do mnie przyszłaś kochanie? Proszę zostań na tę noc, nie pozwól mi się obudzić aż do rana, na razie nie chcę umierać więc nie będę nalegał. Przytaknęła tylko, odsunęła kaptur i zobaczyłem pustkę, pierwszy raz zobaczyłem jej oczy, czarne, bez uczucia jakby smutne z tego powodu że po raz pierwszy nie chcę umrzeć, postanowiłem, dotrę do miejsca spoczynku... Ocknąłem się, głuchy poranek zawitał przez szyby, wyszedłem bez słowa, kupiłem konia i ruszyłem na miejsce mojej śmierci...
VII
po trzech dniach, byłem już tam, gdzie serce przestało oddychać a płuca bić gdzie poznałem śmierć i zakochałem się w niej. Byłem u stóp góry sarin... Teraz po latach wichur była ledwie jej połowa po 3 tysiącach lat, wróciłem, na górze byłem zaledwie po 3 godzinach wspinaczki, stanąłem na polu bitwy gdzie rdzewiały miecze a łuki się rozkładały, zbroję nieruszone jako święte relikwie opadały już z ciał. Położyłem się przy nim, przy elfie, moim przyjacielu, którego zabiłem, położyłem, zasnąłem.
Teraz mogę, możesz mnie wziąć ze sobą najukochańsza. Nie mogę jesteś jedynym który pragnie śmierci a umrzeć nie może, przepraszam. Więc zabije się sam i odnajdę cię kochana. Więc czyń co musisz albowiem giniesz jak bohater, za niebo cię nie wezmą lecz w piekielne otchłanie upuszczą, przepraszam. Proszę, w końcu.... blisko ciebie...
PS:
poprzednie części postanowiłem usunąć i wstawić w pełni ukończone opowiadanie.
Dziękuję nocnej porze za miłą konwersację tu skrawek mej wyobraźni specjalnie dla ciebie:
,, Patrząc na złote róże, ze spuszczonym wzrokiem, odchodził, umarł na wieczność, pozostał w pamięci, zatrzymał ją ręką, rzekł kocham lecz ona się wyrwała, uciekła, powiedziała nie ma dla ciebie miejsca w moim żywocie jako że sam jesteś już martwy, ma praca wypełniona, żegnaj. I śmierć przeminęła, na wieki.... ,,
Najnowsze komentarze