Jesteś tutaj

Piotr Knasiecki - blog

Komunikat o błędzie

  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 705 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 706 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 707 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 709 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_environment_initialize() (line 711 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 159 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 160 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 161 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 162 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 163 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 164 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 165 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in include_once() (line 166 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/sites/default/settings.php).
  • Warning: ini_set(): A session is active. You cannot change the session module's ini settings at this time in drupal_settings_initialize() (line 799 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
  • Warning: session_name(): Cannot change session name when session is active in drupal_settings_initialize() (line 811 of /home/concept/domains/concept.kylos.pl/public_html/includes/bootstrap.inc).
Obrazek użytkownika Piotr Knasiecki

patate alla matricciana

Nie musiałem się w to wszystko wtrącać. Po prostu lubię to...
Jeśli tylko znajduję odrobinę czasu, co najczęściej graniczy z cudem.
Znalazłem tym razem. Na godzinę przed przybyciem gości wtargnąłem do restauracyjnej kuchni z impetem huraganu, budząc spory popłoch. Przywdziałem fartuch i wykrochmaloną, śnieżnobiałą czapkę. Postanowiłem że na stole znajdzie się nieco fantazji mojego autorstwa, choć klient nie zamawiał jej i nie miał za nią płacić. Menu było wystarczająco bogate by nikt nie zwrócił uwagi na tę drobną modyfikację. Plejada dodatków towarzyszących zamówionym mięsiwom i rybom oszałamiała swą rozmaitością i jeszcze jeden zdawał się pomysłem tyle wydumanym, co i niepotrzebnym. Nie zrażony tym wcale wyszorowałem pod bieżącą wodą mniej więcej trzy kilogramy ziemniaków, owalnych w kształcie, otulonych cienką i delikatną skórką. Ich ojczyzną musiały być Włochy lub Hiszpania, jeśli nie przywleczono ich z Chile (nie sądzę jednak by komukolwiek opłacało się przeprawiać worki ziemniaków przez bezkresny ocean). Zalane wrzątkiem (bez dodatku soli- ta ostatnia miała dołączyć do ich towarzystwa nieco później) bulgotały przez kwadrans, na tyle długo jedynie by zatracić posmak surowości. W tym samym, jakże cennym czasie, w którym wstępnie miękły skazane na obcowanie z ukropem, wrzuciłem do kamiennego moździerza przypominające sosnowe igliwie liście świeżego rozmarynu i gruboziarnistą, morską sól. Poddawały się opornie sile mojego prawego ramienia, wkrótce jednak wysiłek mój zwieńczony został owocem spodziewanego sukcesu: kamień zaściełała warstewka zielonej, aromatycznej substancji, w niczym nie przypominającej gotowych mieszanek kupowanych w supermarketach, zwietrzałych i zalatujących stęchlizną.Odcedziłem złociste bulwy i poprzekrawałem je na cząstki, jak owoce pomarańczy. Piekarnik grzał się już, uruchomiony w międzyczasie, a natłuszczona oliwą z oliwek blacha czekała cierpliwie na dalsze przejawy mej inwencji. Nie było jej wiele trzeba; cząstki ziemniaków, ozdobione zielonkawą poświatą rozmarynowej pasty i drobinami czosnku roztartego z morską solą, skropione sokiem z limony i złocistą oliwą z pierwszego tłoczenia, powędrowały w czeluść rozgrzanego piekarnika. Na osiem, może dziesięć minut... Podane natychmiast do stołu, kusiły chrupiącą, złocistą skórką i rozmarynowo-czosnkowym aromatem. W powodzi wybornego jadła musiały utonąć bez odzewu i liczyłem się z tym, za całą zapłatę pozostawiając sobie jedynie bezimienną satysfakcję, podobną zadowoleniu z jakim grafficiarz zdobi wykwitami swojej wyobraźni kolejną betonową ścianę.
Nie było tak jednakże.
Nie do końca było tak, jak się spodziewałem...
Twój wzrok podniesiony znad talerza, pełen niemych zapytań, podążył w stronę restauracyjnej kuchni, pod prąd napływającym stamtąd smugami zapachom ziół i rozgrzanej oliwy.
Jestem zwycięzcą, choć pewnie bezimiennym.
Masz mnie oto na czubku języka...

Obrazek użytkownika Piotr Knasiecki

Chesterfield

Robota szła mu tego popołudnia jak sierp z dupy. W wolnym tłumaczeniu na potrzeby czytelników pozbawionych wyobraźni - szła mu dość opornie. Na dodatek jego kumpel, Mike, nie przyszedł do pracy. Wykpił się rzekomym zatruciem pokarmowym. Zadzwonił po dziesiątej i trochę zbyt szczegółowo opowiadał o wieczornym fishburgerze, zapitym litrem coli. że niby nieświeży był, co przyszło mu do głowy dopiero gdy przełknął ostatniego kęsa.

-Gówno prawda! Nawet ktoś w tym stopniu pozbawiony smaku co ten jełop, wcześniej poznałby się na nieświeżej rybie! Ten dupek wolał po prostu spędzić popołudnie z puszką zimnego browaru, śledząc ligowe rozgrywki! - pomyślał pogrążając się jeszcze głębiej w bezsilnej złości.

Pozbierał narzędzia do skrzynki i ruszył w dalszą drogę podzwaniając pękiem kluczy. Właśnie te klucze były zmorą! Labirynt korytarzy rozciągający się w piwnicach grodziły dziesiątki, jeśli nie setki drzwi, każde z nich otwierał inny spośród bliźniaczo do siebie podobnych, zawieszonych na metalowym kółku. Dostawał białej gorączki ilekroć szukał tego właściwego, daremnie szarpiąc klamkę. Mimo iż Mike oznaczył je w sobie wiadomy sposób, Ed nie radził sobie z tą loterią. Może przez to, że ten idiota nie poradziłby sobie z czytelnym oznaczeniem własnego klucza do służbowej szatni? Pewnie tak...
Kolejny zamek jęknął dopiero przy piętnastej, jeśli nie dwudziestej próbie. Ciężkie, stalowe odrzwia uchyliły się nieco, a czujnik ruchu wykrył jego wtargnięcie i rozświetlił korytarz. Zimne światło jarzeniówek sprawiło że odruchowo zmrużył oczy. Zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz w zamku. Zupełnie jak pierdzielony klawisz, ale zgodnie z obowiązującą procedurą. Poczuł że wychodzi na kompletnego idiotę dbając o ten pieprzony regulamin, ułożony przez jakąś ofiarę pękniętego kondoma, przez jakiegoś pogiętego gryzipiórka rozpierającego się w fotelu kilka pięter wyżej. Siedzi taki w swoim (dzięki jego krwawicy) znakomicie klimatyzowanym biurze i w przerwach pomiędzy jedną a drugą kawą wymyśla debilne przepisy, komplikujące komuś życie. Bo niby po jakiego grzyba ma za sobą zamykać te pierdolone drzwi, ledwie znalazł się po drugiej stronie?! Co niby można by stąd zjuchcić? Chyba tylko te drzwi, które właśnie zamknął!
Postawił skrzynkę z narzędziami na posadzce, drabinę oparł o ścianę. Spojrzał w górę i uśmiechnął się ironicznie na widok czujników dymu, zdobiących sufit.

-Możecie mi naskoczyć! - mruknął.

Sfatygowana paczka Chesterfieldów, wyłowiona z kieszeni poplamionego olejem fartucha, była tym czego akurat szukał. Palił je jeszcze w Wietnamie i wierzył, że przynoszą mu szczęście. Te akurat, nie inne. Kolegów którzy palili Marlboro, Camele i Lucky Strike, nie ma już wśród żywych. Nawet niektórzy z tych, co zaciągali się marychą aż po same jaja! Nawet ich już nie ma. I żaden nie umarł na raka płuc lub krtani. Wszyscy odeszli na ostatnią wartę w strzępach, z których nie dało się poskładać niczego sensownego. Wiedział, jak okrutna jest śmierć sapera. Zawsze jednak, przed robotą, zapalał Chesterfielda, z coraz głębszą wiarą w to, że coś w tym musi być. W tym, że nadal jeszcze ma ręce i nogi.
Przysiadł na narzędziowym pudle i zapalił. Miał głęboko gdzieś czujniki zdobiące sufit.

-Nawet jeśli ta wypomadowana ciota ogląda mnie teraz na monitorze, tam na górze, też mam to w dupie!- pomyślał z wyraźną satysfakcją, jakby właśnie komuś przylał.

Dym snuł się pod sufitem i niczym pajęczyna oplatał ocynkowane kanały rozprowadzające powietrze po całym budynku. Co kilkanaście metrów widniały w nich inspekcje, które musiał skontrolować, w razie konieczności wymieniając filtry. W tym i w sąsiednim jeszcze korytarzu. Została mu jeszcze cała godzina, więc zdąży spokojnie spalić.
Zajął znów myśli tym niedorobionym kmiotem z administracji, wyobrażając sobie że jego żołądź mieści się w naparstku, gdy nagle jego spojrzenie przykuł detal, którego nie było tam jeszcze przed tygodniem. Kable. Cała wiązka kabli, gruba jak jego własne ramię (Ed wieczorami, zamiast popijać piwo dźwigał hantle, uwierzcie mi więc że była to cholernie gruba wiązka!). Pojawiała się mniej więcej w połowie korytarza, wyłaniając się z inspekcyjnej śluzy i ciągnęła się aż do następnych drzwi. A może jeszcze dalej?
Wstał. Przemierzał korytarz spokojnym krokiem (nie chciał przecież, żeby temu debilowi z góry, wpatrzonemu w monitor wydało się, że mu jakoś specjalnie zależy). Wielobarwna, niczym rodem z kalejdoskopu, wiązka przewodów otulona była popielatym, półprzejrzystym płaszczem z jakiegoś sztucznego tworzywa. Wydała mu się znajoma. Przyświecił latarką.
Jego zdumionym oczom ukazał się napis, powtarzający się cyklicznie. "US ARMY".
Poszukiwanie kolejnego klucza nie trwało o dziwo zbyt długo. Do otworu zamka pasował już czwarty z kolei. Otworzył go i nie zakluczył go za sobą, gdy minął próg. Bateria latarki zaczynała słabnąć, przewody jednak były doskonale widoczne(właśnie-przewody, a nie kable! Za pierwszym razem pomyślał o kablach i teraz z całą surowością zganił się za to. Kable kładło się przecież pod ziemią, pod wodą, lub choćby i pod tynkiem! Nad głową miał zaś przewody, których nikt nie próbował nawet ukryć). Ich masywna wiązka skręciła nagle w boczny, techniczny korytarz i znikła nad masywnymi, stalowymi drzwiami, do których nie miał klucza. "Staff only"- głosiła tabliczka.
Wieczorem, gdy próbował zasnąć, nie umiał myśleć o niczym innym.
Nawet we śnie już miał wrażenie, że gdzieś to już widział.
Pierwszego Chesterfielda po przebudzeniu spalił na czczo, choć wiedział że to lekkomyślne.
Na dwudziestocalowym monitorze (ten piździelec z personalnego gapił się pewnie teraz w plazmę o dwa razy takiej przekątnej!) oglądał zdumiony płonące wieże WTC.
Gdy runęła pierwsza z nich (a właściwie - ta druga, zaatakowana później i poddana próbie ognia jakże krótkiej) sięgnął po słuchawkę telefonu. Skojarzenia rodziły się same. Sposób, w jaki pogrążyła się we własnych zgliszczach? jakby ktoś wcisnął czerwony przycisk na konsolecie. I kable. O w dupę jeża! Przewody!
Wykręcił numer biura. Po dziewiątym dzwonku odebrał jakiś mężczyzna, o nieznanym mu nazwisku. Smith chyba? Jakoś tak. Uspokajał go i kazał czekać. Mówił, że oddzwoni.
Gdy drugi z wieżowców składał się jak domek z kart ułożonych przez mistrza karcianych iluzjonistów, Ed z przerażeniem wpatrywał się w ekran. Kakofonia dźwięków towarzyszących obrazowi tragedii zagłuszyła skutecznie jęk protestu, z jakim zamek drzwi poddał się wytrychowi. Gdy na jego szyi zaciskała się hiszpańska garota , Ed miał pretensję tylko o jedno. O to, że morderca nie zapytał, czy może zechciałby jeszcze zapalić...

Obrazek użytkownika Piotr Knasiecki

Hot Chocolate

Przedpołudnie było leniwe. Choć trattoria funkcjonowała już od prawie trzech godzin, Roberto nie sięgnął dotąd jeszcze po zatknięty za fartuchem skórzany portfel, by wydać komuś resztę. Nie zdradzę wam zbyt wielkiej tajemnicy jeśli powiem, że najchętniej nie wydawałby jej wcale – jego widlasta ósemka pochłaniała galony benzyny w tempie, którego pozazdrościłby nawet miejscowy pijaczyna Billy. Odkąd Wuj George wdał się w irackie tarapaty, paliwo drożało z dnia na dzień i nie było temu widać końca. Przyjdzie chyba uznać, że czasy, gdy napiwki wystarczały na codzienne balangi trwające do rana, papierosy, kolorowe rozkładówki, nawet na butelkę Jacka Danielsa co sobotę, minęły bezpowrotnie.
W ogóle cała ta dzielnica zeszła na psy! Klasa średnia (powie mi ktoś, co to jest za cholera? Ta średnia klasa? Czy ktoś w ogóle o niej słyszał?!) A więc klasa średnia, o ile kiedyś pomieszkiwała tutaj, przeniosła się gdzieś w okolice Piątej Alei, pozostawiając opustoszałe mieszkania takim jak on, potomek włoskich emigrantów. Ledwie wiązał teraz koniec

Obrazek użytkownika Piotr Knasiecki

Erotyk bardziej śmiały

Czuły kochanek koniuszkiem języka
Nie sprawi tego co mój język sprawia
Dreszcz który w takiej chwili Cię przenika
Wspomnienia w Tobie jednak nie zostawia
Więc...
Tak bardzo wolałbym Cię dotknąć w końcu
Zamiast słów długi nawlekać różaniec
Dotyk to wyłom w szeregach obrońców
Słowo...to kamień rzucony na szaniec...

Obrazek użytkownika Piotr Knasiecki

detal

Zdjąłem przepaskę czyniącą ze mnie malarza nieczułego na wdzięk i powab pozującej mu do aktu modelki...Pracowicie dobierając odcienie, odwzorowuję powiek cienistość i biały owal piersi. Lekkimi jak poranna bryza pociągnięciami pędzla staram się wiernie oddać sinusoidę bioder. Zawiła topografia brzucha sprawia, że czuję się jak kartograf próbujący mapę swoją uplastycznić. Detal ust nie sprawia mi najmniejszego trudu, umiejętnie stopniuję wysycenie czerwieni, czyniąc go wiernym ich naturze...
Ale jak, nie odrywając się od sztalug, oddać na płótnie zapach rozgrzanej skóry...?

Obrazek użytkownika Piotr Knasiecki

Ostrogi

Poczuć Twoje ostrogi...jakże pragnę tego
Tymczasem cień uśmiechu ledwie wspomnieć umiem
Tak właśnie zwiewny obłok wspomnienia złudnego
Z tym, co jest mym pragnieniem, miesza się w rozumie

Obrazek użytkownika Piotr Knasiecki

Grzybobranie

Ukształtowanie terenu było godziwą zapłatą za trud, jaki zadałem sobie nadkładając drogi. Im dalej jechałem na zachód, tym bardziej cieszyło moje oczy umęczone równinną monotonią przedmieść. Wstęga szosy wiła się coraz gwałtowniej, a jej pobocza zaczynały falować niczym morze przed nadciągającym sztormem. Wkrótce zmuszony byłem zredukować prędkość, by utrzymać dwutonową kolumbrynę pomiędzy wypłowiałymi od słońca pasami białej farby. Dało mi to możliwość śledzenia mijanych krajobrazów z większą jeszcze uwagą, nie zaprzątniętą już tak bardzo utrzymaniem wyznaczonego kursu. Pojawiły się pierwsze pagórki, porośnięte rudziejącymi trawami i wrzosem. Wspinały się coraz wyżej, przesłaniając usiany snopami horyzont. Zalesiony obszar, na który składały się leciwe, nieco rachityczne sosny, dęby i nieliczne brzozy, ciągnął się na przestrzeni kilkunastu kilometrów i z niemałym trudem zdecydowałem w końcu o miejscu na pozostawienie auta. Grzybów prawie nie było. Miejscowi, upatrując w grzybobraniu sposób na przeżycie aż do późnej jesieni, zbierają je prawdopodobnie za pomocą grabi albo wideł? Przeczesują lasy tyralierą i niszczą ściółkę wszędzie tam, gdzie spodziewają się je znaleźć, by od południa wystawać przy szosie z koszykami plecionymi z wikliny, albo z wiadrami po farbie Dekoral. Las wyglądał tak mniej więcej, jakby padł ofiarą niezliczonej populacji wygłodniałych dzików; zryty i przenicowany.
Znajdowałem tam jednak Ciebie.
Zapach mchu i butwiejącego listowia, w którym z lubością wytarzał się mój pies, wiercił w nozdrzach i nastrajał do rozmyślań.
Znajdowałem Ciebie pośród rozdeptanych sromotników.
Musisz być po trochu wszędzie...
Już o tym wiem.

Obrazek użytkownika Piotr Knasiecki

W pierwszą rocznicę urodzin

Zwiedziały się przed rokiem bociany gdzieś w chmurach
że Cię trzeba dostarczyć i spór między sobą
Wiodły o to któremu z tak miłą osobą
Lot przypadnie?a z nieba sypały się pióra?

Strony

Subskrybuj RSS - Piotr Knasiecki - blog